sobota, 8 lutego 2014

Dieudonne de Gozon - pogromca bestii z Rodos


Smoki – mitologiczne stworzenia, których istnienia do dnia dzisiejszego nie udowodniono. Mimo tego ich obecność odcisnęła wyraźne piętno w kulturze, literaturze czy heraldyce. Trudno nie natknąć się na opisy tych potężnych gadów, czytając powieści fantastyczne, oglądając filmy albo grając w gry (planszowe lub komputerowe – bez znaczenia). Podobnie rzecz ma się w przypadku mitologii – od greckiej począwszy. To bóg wojny Ares postawił na straży Złotego Runa właśnie smoka, zaś Apollo użył podobnej bestii jako gwardzisty przy świątyni w Delfach. Również kultura chrześcijańska odwołuje się do tych największych na świecie zwierząt (jak pisał o nich pewien mnich w XII wieku). Zapewne niewielu jest takich, którzy nie słyszeli nigdy o św. Jerzym i jego zwycięskiej walce ze smokiem. Jednakże etos chrześcijańskiego smoka odbiega daleko od tego, który serwują nam inne źródła, bowiem w naszej tradycji gady te uchodziły za wcielenie zła, czyli – mówiąc wprost – szatana.
O dziwo historia również wydaje się przesiąknięta opisami podobnych bestii – i to nie tylko w sferze mitologiczno-legendarnej. Sam Marco Polo – wenecki kupiec i podróżnik – sporządził interesujący opis smoków (utożsamianych najczęściej z ogromnymi wężami). W kwestii tej wypowiedział się również wspomniany powyżej mnich – Fulko z Chartres. Rzadko zdarza się jednak, by o istnieniu podobnych gadów wspomniano wprost jako o fakcie... choć co najmniej jeden taki przypadek jest współcześnie znany.
W 1309 roku na wyspę Rodos, leżącą u wybrzeży Anatolii (dzisiejszej Turcji) przybyli nietypowi goście – rycerze Zakonu św. Jana Chrzciciela, znani współcześnie bardziej jako joannici. Wraz z genuańskimi korsarzami zdobyli oni należący do Bizancjum archipelag, w którego skład wchodziła również wyspa Rodos. Wkrótce stała się ona główną siedzibą Zakonu oraz bazą wypadową dla ich słynnych galer, służących jako straż całego basenu Morza Śródziemnego przed arabskim korsarstwem. Szybko okazało się, że poza regularnymi starciami z piratami przyjdzie zakonnikom stawić czoła zgoła innym niebezpieczeństwom, bowiem oto na wyspie gruchnęła wieść o tajemniczej bestii, pożerającej regularnie młode niewiasty. Joannitom nie brakowało znamienitych rycerzy, którzy nieszczególnie przelękli się bestii i próbowali ukrócić sprawę zanim przymnoży poważniejszych szkód. Problem okazał się jednak większy niż z pozoru się wydawało, ponieważ smok – jak zaczęto potwora nazywać – pożerał wszystkich śmiałków, stawiających mu czoła.
Sprawa przybrała bardzo niekorzystny obrót. Ówczesny wielki mistrz, Helion de Villeneuve, mając na głowie dość problemów z odzyskiwaniem spadku po templariuszach, zakazał zakonnikom podejmowania jakichkolwiek prób uśmiercenia gada. Warto zdać sobie sprawę ze znaczenia słowa wielkiego mistrza w ówczesnych czasach, kiedy to daleko było jeszcze do utopijnych haseł o powszechnej równości i braterstwie, zaś szacunek dla hierarchii był powszechnie respektowany. Obowiązki wasala względem seniora były przestrzegane z całą surowością, choć również seniorzy dbali o to, by nie dostarczać swym poddanym przedmiotu do skarg (ludzie tamtej epoki byli znacznie bardziej skorzy do buntu). Zatem słowo wielkiego mistrza było nakazem niemalże świętym, za którego złamanie groziło nawet dożywotnie więzienie – dodajmy: więzienie z prawdziwego zdarzenia, a nie te na modłę współczesną.
Mimo tego znalazł się pewien rycerz, który ośmielił się przeciwstawić rozkazowi. Był nim niejaki Dieudonne de Gozon. Skąd pochodził? Imię jego brzmi dosyć ,,afrykańsko”, zaś przydomek ,,de Gozon” może oznaczać, że wywodził się z wyspy Gozo, leżącej nieopodal Malty. Koncepcja ta nie brzmi jednak dość prawdopodobnie, skoro wiemy z historiografii, że Zakon św. Jana w owych czasach rzadko zapuszczał się na Maltę. I faktycznie wszystko wskazuje na to, że de Gozon urodził się w Langwedocji (kraina w południowej Francji). W każdym razie to właśnie ów rycerz postanowił złamać zakaz wielkiego mistrza, przychylając się jednocześnie do próśb zagrożonych mieszkańców wyspy. 
Dieudonne rozpoczął przygotowania do swej wyprawy z werwą godną joannity, ale jednocześnie z ogromnym rozmysłem. Najpierw spisał zeznania świadków, by stworzyć drewnianą podobiznę bestii, z którą w najbliższej przyszłości miał zamiar się zmierzyć. Przy użyciu tegoż wizerunku wytresował dwa harty, mające pomagać mu w polowaniu. Nadszedł wreszcie dzień wyprawy. Nie znamy dokładnej daty zrealizowania przez de Gozona tego przedsięwzięcia, choć na pewno miało ono miejsce przed 1346 rokiem. Dwa zaprawione w boju, wyćwiczone w starciach z drewnianym smokiem harty skutecznie wsparły swego pana i gad został ostatecznie unieszkodliwiony. Głowę bestii umieścił jej pogromca na jednej z siedmiu bram miasta joannitów na Rodos. Podobno setki lat później pewien uczony biolog zdjął z bramy wyschniętą czaszkę i po przebadaniu jej stwierdził, że należała do ogromnego krokodyla. 
Tak czy inaczej wyczyn de Gozona stał się faktem... za co nie ominęła go kara. Rygor, jaki panował w zakonach rycerskich nie uwzględniał wyjątków i to właśnie dzięki temu zarówno joannici, jak również templariusze byli najskuteczniejszymi oddziałami zbrojnymi tamtej epoki. Wielki mistrz Helion de Villeneuve pozbawił rycerza Dieudonne de Gozona habitu, a co za tym szło – pozbawił go przede wszystkim honoru. I gdyby zwierzchnik Zakonu św. Jana nie okazał się władcą na tyle mądrym, by wiernego rycerza ułaskawić, de Gozon straciłby dobre imię, a przez to szansę na odniesienie w życiu jakiegokolwiek sukcesu w szerokim świecie. Tymczasem de Villeneuve dokonał rozsądnego wyboru i skorzystał ze swej władzy, przywracając pogromcę smoka do łask.
Trudno powiedzieć czy spodziewał się tego, że po swojej śmierci pałac wielkich mistrzów zajmie właśnie ów rycerz. Sprawa to warta przytoczenia, bo de Gozon zwyciężył wolną elekcję w sposób wręcz niesłychany (szczególnie jak na owe czasy). Tak oto podczas obrad kapituły Dieudonne (wówczas wielki komandor) wstał z miejsca i ogłosił, iż po głębokiej zadumie doszedł do wniosku, że nikt nie jest lepszym kandydatem na stanowisko wielkiego mistrza od niego samego. Joannici zszokowanie tym aktem najwyższej wiary we własne zdolności – oraz bez wątpienia pamiętając jego rozprawę ze smokiem – wynieśli de Gozona na najwyższe stanowisko w Zakonie. Dwa lata później poprowadził on swych braci do Armenii na pomoc królowi Konstantynowi IV i w zwycięskiej bitwie rozgromił wojska mameluckiego Egiptu.

Żywot dwudziestego siódmego wielkiego mistrza Zakonu św. Jana dobiegł końca w 1353 roku. Jego nagrobek uwieńczono tablicą z napisem: ,,Tu leży Dieudonne de Gozon – pogromca smoka”. Tablicę tę po dzień dzisiejszy można oglądać w Narodowym Muzeum Wieków Średnich w Paryżu. 


4 komentarze:

  1. "(...)bowiem w naszej tradycji gady te uchodziły za wcielenie złą(...)" - literówka, "wcielenie zła" winno być.

    "przesiąknięta opisami podobnych bestii i to nie tylko w sferze mitologiczno-legendarnej." - możliwe że trzeba by było postawić przecinek przed "i". chociaż pewności nie mam.

    "Sam Marco Polo – wenecki kupiec i podróżnik – sporządził interesujący opis smoków" - jaki więc to opis?

    "więzienie z prawdziwego zdarzenia, a nie te na modłę współczesną." - "to na modłę współczesną", "te" odnosi się do liczby mnogiej.

    Dobra, przeczytane.

    Przede wszystkim muszę powiedzieć, że nie tego się spodziewałem po nagłówku głoszącym "Baśnie wieków średnich".
    Historia nader ciekawa, ale przypominająca raczej felieton, sprawozdanie i przybliżenie pewnej osobistości jaką był de Gozon.

    Mimo wszystko tekst całkiem ciekawy, informacyjny, ale - według mnie - raczej nie jest to "baśń".

    Tyle w tym temacie, czytało się dobrze. Zobaczymy gdzie to dalej zawędruje.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki za sprawdzenie. Błędy poprawię... wieczorem zapewne.

    Jeśli chodzi o baśnie, to nie chodziło mi tutaj czysto o gatunek literacki, ale raczej w sensie potocznym, czyli po prostu opowieści o pewnych niezwykłych postaciach. Nie do końca jasno może to wyraziłem we wpisie wstępnym.

    W każdym razie dzięki za odpowiedź.

    OdpowiedzUsuń
  3. Skoro tak, to - nie ważne czy wina leży po stronie Twojego złego przedstawienia zamiarów, czy mojego błędnego ich odebrania - stwierdzam, że post był bardzo ciekawy i czekam z niecierpliwością do następnej niedzieli na kolejną porcję interesująco przedstawionej historii.

    No. Mistrz monstrualnych zdań powraca ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Dzięki za dobre słowo i za sprawdzenie raz jeszcze.

    OdpowiedzUsuń