Smoki
– mitologiczne stworzenia, których istnienia do dnia dzisiejszego
nie udowodniono. Mimo tego ich obecność odcisnęła wyraźne piętno
w kulturze, literaturze czy heraldyce. Trudno nie natknąć się na
opisy tych potężnych gadów, czytając powieści fantastyczne,
oglądając filmy albo grając w gry (planszowe lub komputerowe –
bez znaczenia). Podobnie rzecz ma się w przypadku mitologii – od
greckiej począwszy. To bóg wojny Ares postawił na straży Złotego
Runa właśnie smoka, zaś Apollo użył podobnej bestii jako
gwardzisty przy świątyni w Delfach. Również kultura
chrześcijańska odwołuje się do tych największych na świecie
zwierząt (jak pisał o nich pewien mnich w XII wieku). Zapewne
niewielu jest takich, którzy nie słyszeli nigdy o św. Jerzym i
jego zwycięskiej walce ze smokiem. Jednakże etos chrześcijańskiego
smoka odbiega daleko od tego, który serwują nam inne źródła,
bowiem w naszej tradycji gady te uchodziły za wcielenie zła, czyli
– mówiąc wprost – szatana.
O
dziwo historia również wydaje się przesiąknięta opisami
podobnych bestii – i to nie tylko w sferze
mitologiczno-legendarnej. Sam Marco Polo – wenecki kupiec i
podróżnik – sporządził interesujący opis smoków
(utożsamianych najczęściej z ogromnymi wężami). W kwestii tej
wypowiedział się również wspomniany powyżej mnich – Fulko
z Chartres. Rzadko zdarza się jednak, by o istnieniu podobnych gadów
wspomniano wprost jako o fakcie... choć co najmniej jeden taki
przypadek jest współcześnie znany.
W
1309 roku na wyspę Rodos, leżącą u wybrzeży Anatolii
(dzisiejszej Turcji) przybyli nietypowi goście – rycerze Zakonu
św. Jana Chrzciciela, znani współcześnie bardziej jako joannici.
Wraz z genuańskimi korsarzami zdobyli oni należący do Bizancjum
archipelag, w którego skład wchodziła również wyspa Rodos.
Wkrótce stała się ona główną siedzibą Zakonu oraz bazą
wypadową dla ich słynnych galer, służących jako straż całego
basenu Morza Śródziemnego przed arabskim korsarstwem. Szybko
okazało się, że poza regularnymi starciami z piratami przyjdzie
zakonnikom stawić czoła zgoła innym niebezpieczeństwom, bowiem
oto na wyspie gruchnęła wieść o tajemniczej bestii, pożerającej
regularnie młode niewiasty. Joannitom nie brakowało znamienitych
rycerzy, którzy nieszczególnie przelękli się bestii i próbowali
ukrócić sprawę zanim przymnoży poważniejszych szkód. Problem
okazał się jednak większy niż z pozoru się wydawało, ponieważ
smok – jak zaczęto potwora nazywać – pożerał wszystkich
śmiałków, stawiających mu czoła.
Sprawa
przybrała bardzo niekorzystny obrót. Ówczesny wielki mistrz,
Helion de Villeneuve, mając na głowie dość problemów z
odzyskiwaniem spadku po templariuszach, zakazał zakonnikom
podejmowania jakichkolwiek prób uśmiercenia gada. Warto zdać sobie
sprawę ze znaczenia słowa wielkiego mistrza w ówczesnych czasach,
kiedy to daleko było jeszcze do utopijnych haseł o powszechnej
równości i braterstwie, zaś szacunek dla hierarchii był
powszechnie respektowany. Obowiązki wasala względem seniora były
przestrzegane z całą surowością, choć również seniorzy dbali o
to, by nie dostarczać swym poddanym przedmiotu do skarg (ludzie
tamtej epoki byli znacznie bardziej skorzy do buntu). Zatem słowo
wielkiego mistrza było nakazem niemalże świętym, za którego
złamanie groziło nawet dożywotnie więzienie – dodajmy:
więzienie z prawdziwego zdarzenia, a nie te na modłę współczesną.
Mimo
tego znalazł się pewien rycerz, który ośmielił się
przeciwstawić rozkazowi. Był nim niejaki Dieudonne de Gozon. Skąd
pochodził? Imię jego brzmi dosyć ,,afrykańsko”, zaś przydomek
,,de Gozon” może oznaczać, że wywodził się z wyspy Gozo,
leżącej nieopodal Malty. Koncepcja ta nie brzmi jednak dość
prawdopodobnie, skoro wiemy z historiografii, że Zakon św. Jana w
owych czasach rzadko zapuszczał się na Maltę. I faktycznie
wszystko wskazuje na to, że de Gozon urodził się w Langwedocji
(kraina w południowej Francji). W każdym razie to właśnie ów
rycerz postanowił złamać zakaz wielkiego mistrza, przychylając
się jednocześnie do próśb zagrożonych mieszkańców wyspy.
Dieudonne
rozpoczął przygotowania do swej wyprawy z werwą godną joannity,
ale jednocześnie z ogromnym rozmysłem. Najpierw spisał zeznania
świadków, by stworzyć drewnianą podobiznę bestii, z którą w
najbliższej przyszłości miał zamiar się zmierzyć. Przy użyciu
tegoż wizerunku wytresował dwa harty, mające pomagać mu w
polowaniu. Nadszedł wreszcie dzień wyprawy. Nie znamy
dokładnej daty zrealizowania przez de Gozona tego przedsięwzięcia,
choć na pewno miało ono miejsce przed 1346 rokiem. Dwa zaprawione w
boju, wyćwiczone w starciach z drewnianym smokiem harty skutecznie
wsparły swego pana i gad został ostatecznie unieszkodliwiony. Głowę
bestii umieścił jej pogromca na jednej z siedmiu bram miasta
joannitów na Rodos. Podobno setki lat później pewien uczony biolog
zdjął z bramy wyschniętą czaszkę i po przebadaniu jej
stwierdził, że należała do ogromnego krokodyla.
Tak
czy inaczej wyczyn de Gozona stał się faktem... za co nie ominęła
go kara. Rygor, jaki panował w zakonach rycerskich nie uwzględniał
wyjątków i to właśnie dzięki temu zarówno joannici, jak również
templariusze byli najskuteczniejszymi oddziałami zbrojnymi tamtej
epoki. Wielki mistrz Helion de Villeneuve pozbawił rycerza Dieudonne
de Gozona habitu, a co za tym szło – pozbawił go przede wszystkim
honoru. I gdyby zwierzchnik Zakonu św. Jana nie okazał się władcą
na tyle mądrym, by wiernego rycerza ułaskawić, de Gozon straciłby
dobre imię, a przez to szansę na odniesienie w życiu
jakiegokolwiek sukcesu w szerokim świecie. Tymczasem de Villeneuve
dokonał rozsądnego wyboru i skorzystał ze swej władzy,
przywracając pogromcę smoka do łask.
Trudno
powiedzieć czy spodziewał się tego, że po swojej śmierci pałac
wielkich mistrzów zajmie właśnie ów rycerz. Sprawa to warta
przytoczenia, bo de Gozon zwyciężył wolną elekcję w sposób
wręcz niesłychany (szczególnie jak na owe czasy). Tak oto podczas
obrad kapituły Dieudonne (wówczas wielki komandor) wstał z miejsca
i ogłosił, iż po głębokiej zadumie doszedł do wniosku, że nikt
nie jest lepszym kandydatem na stanowisko wielkiego mistrza od niego
samego. Joannici zszokowanie tym aktem najwyższej wiary we własne
zdolności – oraz bez wątpienia pamiętając jego rozprawę
ze smokiem – wynieśli de Gozona na najwyższe stanowisko
w Zakonie. Dwa lata później poprowadził on swych braci do Armenii
na pomoc królowi Konstantynowi IV i w zwycięskiej bitwie rozgromił
wojska mameluckiego Egiptu.
Żywot
dwudziestego siódmego wielkiego mistrza Zakonu św. Jana dobiegł
końca w 1353 roku. Jego nagrobek uwieńczono tablicą z napisem:
,,Tu leży Dieudonne de Gozon – pogromca smoka”. Tablicę tę po
dzień dzisiejszy można oglądać w Narodowym Muzeum Wieków
Średnich w Paryżu.
"(...)bowiem w naszej tradycji gady te uchodziły za wcielenie złą(...)" - literówka, "wcielenie zła" winno być.
OdpowiedzUsuń"przesiąknięta opisami podobnych bestii i to nie tylko w sferze mitologiczno-legendarnej." - możliwe że trzeba by było postawić przecinek przed "i". chociaż pewności nie mam.
"Sam Marco Polo – wenecki kupiec i podróżnik – sporządził interesujący opis smoków" - jaki więc to opis?
"więzienie z prawdziwego zdarzenia, a nie te na modłę współczesną." - "to na modłę współczesną", "te" odnosi się do liczby mnogiej.
Dobra, przeczytane.
Przede wszystkim muszę powiedzieć, że nie tego się spodziewałem po nagłówku głoszącym "Baśnie wieków średnich".
Historia nader ciekawa, ale przypominająca raczej felieton, sprawozdanie i przybliżenie pewnej osobistości jaką był de Gozon.
Mimo wszystko tekst całkiem ciekawy, informacyjny, ale - według mnie - raczej nie jest to "baśń".
Tyle w tym temacie, czytało się dobrze. Zobaczymy gdzie to dalej zawędruje.
Dzięki za sprawdzenie. Błędy poprawię... wieczorem zapewne.
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o baśnie, to nie chodziło mi tutaj czysto o gatunek literacki, ale raczej w sensie potocznym, czyli po prostu opowieści o pewnych niezwykłych postaciach. Nie do końca jasno może to wyraziłem we wpisie wstępnym.
W każdym razie dzięki za odpowiedź.
Skoro tak, to - nie ważne czy wina leży po stronie Twojego złego przedstawienia zamiarów, czy mojego błędnego ich odebrania - stwierdzam, że post był bardzo ciekawy i czekam z niecierpliwością do następnej niedzieli na kolejną porcję interesująco przedstawionej historii.
OdpowiedzUsuńNo. Mistrz monstrualnych zdań powraca ;)
Dzięki za dobre słowo i za sprawdzenie raz jeszcze.
OdpowiedzUsuń